Tuż przed Świętami udało mi się nabyć liczną grupkę kirysków Sterby. Ryby w dobrej kondycji, od akwarysty z naszego forum, przewożone samochodem, w dużej ilości wody... Innymi słowy, nic nie miało prawa się stać. Tymczasem po przyjeździe okazało się, że dwa kiryski wywinęły orła i już ledwo dychają. Cud się nie zdarzył i mam teraz o dwa mniej...
Kiryski to generalnie twarde ryby, które znakomicie znoszą gwałtowne zmiany jakości wody. Dość wspomnieć, że znaczna ich część żyje w tzw. „białych wodach” (ang. white water), gdzie podczas pory suchej poziom wody opada bardzo nisko — regułą są starorzecza (ang. oxbow), a czasem zostają tylko jakieś resztkowe kałuże. Idzie za tym wysoka temperatura wody i bardzo duże twardości. Aż tu nagle przychodzi pora deszczowa i zaczyna lać. Nie tylko wprost na kałuże, ale wszędzie, np. w odległych górach. I ta woda z ulewy zbiera się w potoki, strumienie, rzeki i pędzi w dół, zabierając przy okazji mnóstwo mułu, razem z całym zasiedlającym go i rozwijającym się gwałtownie życiem. W rezultacie w ciągu kilku dni, a nawet godzin, poziom wody w środowisku życia kirysków się podnosi, woda staje się zimna (z gór) i miękka (deszczówka), a do tego nic nie widać, bo niesiony muł wszystko zasłania (stąd „białe wody”, choć powinno być raczej "wody w kolorze brudnej szmaty"). I co na to nasze dzielne kiryski? Inne ryby ze stabilnych środowisk może by już padły z wrażenia, ale kiryski sobie radzą. Mało tego, bezpośrednim skutkiem tej szokowej zmiany jest przystąpienie do gonitwy zakończonej seksem oralnym (serio, mechanizm zapłodnienia u kirysków przebiegający poprzez etap połykania przez samicę nasienia jest potwierdzony naukowo, kiedyś to opiszę).
Ale wracając do tematu, okazuje się, że te twardziele odporne na drastyczne zmiany wody są zarazem delikatne i wrażliwe jak hrabianki, tyle że hrabianka ze stresu dostaje globusa, a kiryski po prostu umierają. W sumie to nic nowego, prawie każdy się z tym zetknął, widać tak musi być.
Jednak nauka idzie do przodu i warto dużo czytać (piję tu do siebie samego i popadnięcia w rutynę akwarysty), bo tajemnica kirysków przestała być już tak tajemnicza. Gdy @Jarzy powiedział mi, że puszczają truciznę spod pach, byłem zaskoczony, choć nie pomyślałem „ta, jasne”, bo już wiem, że życie potrafi nas mocno zaskoczyć.
Zatem natychmiast po rozmowie rozpocząłem kwerendę danych literaturowych i okazało się, że to zjawisko jest opisane, dość skromnie wprawdzie, ale jest. A ponieważ jest opisane w obcym języku, który do tego pisany jest stylem naukowym (czytaj: niezrozumiałym dla nikogo poza wąską, elitarną, nadzwyczajną — rzekłbym — kastą naukowców), pomyślałem, że może warto przybliżyć problem ludziom, którzy nie mają tyle zaparcia, by przebrnąć przez teksty jajogłowych i w morzu nikomu (poza kastą, rzecz jasna) niepotrzebnych informacji wyłowić te kilka ważnych zdań.
Do rzeczy jednak.
Nie tak dawno z mojej perspektywy, jednak szmat czasu temu dla większości z Was, w 2002 roku Ian Fuller udokumentował dziwne zachowanie pary kirysków Sterby właśnie, podczas wystawy Catfish Study Group Open Show w Anglii. Zaobserwował, że samiczka uwalnia mętny śluz w okolicy lewej pokrywy skrzelowej. Fuller wymienił wodę w akwarium, co wystarczyło do pełnego odzyskania witalności przez obie ryby.
Co tak naprawdę się stało?
Otóż okazuje się, że rzeczywiście co najmniej część gatunków kirysków (większość pozostała niezbadana pod tym kątem), tym kiryski Sterby i spiżowe (potwierdzone publikacjami), posiada w pobliżu nasady płetw piersiowych gruczoły, które z braku lepszej nazwy nazwijmy „pachowymi”. Nie mam pojęcia, jaka jest poprawna polska ich nazwa, bo nie jestem ichtiologiem, natomiast nazwa „pachowe”, choć dziwaczna, bo gdzie niby ryby mają pachy, jest kalką z angielskiej nazwy (axillary glands) rzeczywiście stosowanej w publikacjach.
Kiryski, choć pancerne, jak sama nazwa wskazuje, mają w środowisku naturalnych wrogów i podobnie jak inne zwierzęta, wykształciły mechanizmy obronne. Należy do nich ubarwienie maskujące, nawet jeśli często wydaje się nam, że jest odwrotnie (możecie nie uwierzyć, ale w środowisku naturalnym ciężko jest wypatrzyć nieruchome kiryski pandy), pancerz właśnie, specyficzne zachowanie (udają martwe i opadają na dno, zupełnie jak ćmy na dźwięk nietoperza), a także, co wiadomo od niedawna, truciznę produkowaną przez wspomniane gruczoły „pachowe”. W stanie zagrożenia i związanego z tym stresu kiryski uwalniają z tych gruczołów białko o właściwościach hemolitycznych i neurotoksycznych. Oczywiście celem ryby nie jest się zabić, to domena wyłącznie ludzi (choć coś kiedyś czytałem o próbach samobójczych gęsi hodowanych na stłuszczone wątróbki). Trucizna ma za zadanie odstraszyć lub obezwładnić napastnika, by dać kiryskowi czas na ucieczkę. Właśnie, ucieczkę z miejsca zdarzenia... Tymczasem dokąd ma uciec ryba w worku, a nawet akwarium? W naturze ma przed sobą cały świat, a przynajmniej kilka kilometrów rzeki, a w worku raptem kilka(naście) centymetrów. I nie chodzi o to, czy rzeczywiście ktoś na te kiryski poluje, tylko o ich wrażenie. Łowienie siatką, przelewanie do worka, trząchanie przez całą drogę - najwyraźniej można się przestraszyć. Gdyby przylecieli jacyś mieszkańcy kosmosu, żeby sobie złowić człowieków do terrarium, to też każdy z nas by się obsrał, nomen omen, po pachy...
Podsumowując:
Nieszczęśliwe połączenie naszego hobby i mechanizmu obronnego kirysków często powoduje, że nie przeżywają drogi z jednego akwarium do drugiego, ponieważ niechcący popełniają zbiorowe samobójstwo, wydzielając w celach obronnych truciznę, lecz nie mogąc samemu przed nią uciec.
Objawy są typowe: biały glut w okolicy płetw piersiowych (gdybym wiedział wcześniej, to bym zrobił zdjęcie, ale to naprawdę bardzo charakterystyczne), potem unoszenia się trochę bezwładnie przy powierzchni, odwracanie brzuchem do góry, zatrzymanie oddechu, śmierć...
Odpuszczę sobie i Wam charakterystykę trucizny, bo to nic nie wnosi, a dane są dość hermetyczne (typu "120 kDa"), natomiast chciałbym jeszcze skupić się na wnioskach, w części własnych, w części literaturowych.
- Kupując kiryski poproście o zapakowanie w kilka worków. Idealnie było, żeby każda ryba była osobno. Jeśli jedna „popuści”, inne będą bezpieczne. Pytanie, czy starczy Wam odwagi, bo o to w sklepie poprosić, i czy starczy Wam hartu, by Was sprzedawca nie zabił śmiechem.
- Wziąć na zapas dodatkowej wody, ale nie po to, żeby ryby miały jej więcej, ale by móc szybko przełowić ryby do nowego worka, gdyby doszło do uwolnienia toksyn.
- Co wiąże się z 2. — obserwować ryby!
- Jeśli jest taka możliwość, mieć w domu przygotowaną wodę o parametrach zbliżonych do sklepowej. Jeśli po powrocie zaobserwujecie ten biały glut lub niepokojące zachowanie ryb - natychmiast przenieść je do świeżej wody. Czas jest tu zupełnie kluczowy! Jeśli nie macie wody "sklepopodobnej", bierzcie zwykłą kranówkę (może zapytaliście w sklepie, czy leją kranowit, czy mieszają z RO, w inne preparowanie w sklepie nie wierzę), oczywiście odstaną, jeśli nie jest z własnej studni. Jeszcze lepiej wziąć wodę z akwarium, bo większość ma wodę o niższym pH, mniejszej twardości i cieplejszą niż ta z worka z rybą (a właśnie wzrost pH i twardości w połączeniu ze spadkiem temperatury jest stresogenny dla kirysków). Nawet woda o drastycznie różnych parametrach, ale czysta, bez toksyn, da Waszym kiryskom większą szansę na przeżycie, a taki skok na główkę do innej wody jest im mniej straszny niż innym rybkom (pamiętacie "białe wody"?). Gdyby to wszystko wiedział tydzień temu, nie plułbym sobie dziś w brodę, nie tylko że nie uratowałem dwóch ryb, ale że działałem przeciwskutecznie, robiąc im aklimatyzację przez powolną zmianę wody.
- Truizm - nie ganiać ryb po całym akwarium, tylko odłowić na spokojnie. Rada skuteczna tylko w przypadku brania rybek od dobrych znajomych, którzy w dodatku są niespotykanie spokojnymi ludźmi. W sklepie - zapomnijcie.
- Czasem w przypadku ryb proponowane jest napełnianie worków "po kokardki", żeby w ogóle nie było powietrza, dzięki czemu ryby w transporcie mniej się obijają, ergo --- stresują. Dotyczy to worków z nowoczesnych tworzyw, które przepuszczają tlen. No i tu jest pewien problem, bo kiryski potrafią oddychać jelitowo, tzn. połykać powietrze, które częściowo wchłania się w przewodzie pokarmowym i w ten sposób radzić sobie w warunkach deficytu tlenu. Jednak z własnych obserwacji wiem, że przynajmniej niektóre kiryski robią tak nawet w dobrze napowietrzonym akwarium (np. habrosusy). Powstaje zatem pytanie, czy większym stresem nie będzie brak dostępu do powierzchni? Na pewno za to warto worki ustawić pionowo, bo wtedy "chlupanie" będzie mniejsze niż w leżących.
- Poważnie zastanawiam się na zastosowaniem liści. Wypełnienie worka tym samym, co normalnie zalega na dnie i stanowi kryjówkę kirysków, powinno zmniejszyć ich stres. Oczywiście liście, a nie kamienie, patyki i inne znajdowane na dnie artefakty, które są jedna na tyle ciężkie, że w transporcie z pewnością narobią więcej szkody niż pożytku. Teoretycznie można byłoby założyć dodatkowo, że obecność garbników zmniejszy toksyczność tego białka "pachowego" przez jego denaturację, ale tu potrzebny byłby eksperyment potwierdzający tezę, ze względu na małe stężenia obu. I o ile nie byłoby dużego problemu, by zweryfikować toksyczność, to sposób pozyskania samej trucizny wywołuje u mnie odruch sprzeciwu.
- Węgiel aktywny. To nie moja propozycja i mam, szczerze mówiąc, mieszane uczucia. Węgiel nie ma za bardzo zdolności adsorpcji białek, więc jego skuteczność będzie ograniczona. To nie są leki, jak aspiryna czy paracetamol, tylko olbrzymie, nieruchawe cząsteczki białka. Z drugiej strony, mogę sobie wyobrazić, że drobno sproszkowany węgiel przyklei się do tego białego gluta i choć trochę zmniejszy jego oddziaływanie na ryby. W sumie nie wiem, czy pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi...
W każdym razie na dole posta wpisana jest literatura, z której korzystałem i w jednej z pozycji są opisane badania możliwości odtruwania kirysków w akwarium szpitalnym, zawierającym... ekstrakt z czosnku! Nie potrafię ocenić wiarygodności źródła, jednak musiałem odnaleźć kolejną publikację, w której podana jest procedura otrzymania ekstraktu i oto jest:
1 g czosnku (odmiana Glen Large, z Queensland w Australii - tyle artykuł, ale nikt nie będzie przecież po czosnek do Australii popylał), homogenizowano z 5 mL wody przez 60 s. Czyli po ludzku: wziąć czosnek, dodać 5 razy więcej wody i blender w dłoń. Mieszaninę pozostawiano na 5 min bez wstrząsania i filtrowano przez sączek 90 μm i bibułę filtracyjną Whatmana 1 (średnią). Po ludzku - pozostawić do opadnięcia osadu i delikatnie zlewać przez filtr do kawy. Dlaczego tak ważne było odnalezienie procedury? Żeby nie przesadzić z ilością czosnku! Wszak, jak mawiał Paracelsus: „Omnia sunt venena, nihil est sine veneno. Sola dosis facit venenum.” (w skrócie - dawka czyni truciznę).
No i po tej precyzyjnej procedurze (precyzja jest kluczowa, by inni mogli odtworzyć dokładnie warunki eksperymentu) następuje artykuł Sary Hamade, w którym jest informacja, że tego ekstraktu używała na 10 galonów (38 L) — łyżeczkę (ang. teaspoon). Niech żyje precyzja i łyżeczka jako jednostka miary w badaniach naukowych! Pozostaje założyć przynajmniej, że autorka nalała 10 galonów wody, a nie wzięła 10-galonowe akwarium i nalała nie wiadomo ile wody...
Tak czy inaczej wyszło z tych badań, oprócz wspomnianego wyżej wpływu pH, twardości i temperatury, że czosnek powoduje cudowne uzdrowienie ryb (oryg. „miraculous recovery”). Autorka sama przyznaje, że badań nie było z czym porównać, a próba była niewielka (tylko kilka ryb), jednak wyniki są rzeczywiście bardzo zachęcające. W badaniach ryby już zatrute (paraliż) dochodziły do siebie w ciągu 2,5 do 3 minut!
Dla porządku jeszcze warunki eksperymentów:
Temperatura 22 do 26°C, pH 5.8 do 7.0, dGH 2 do 30.
Idę zapytać żonę, czy mamy czosnek w domu, zrobić miksturę i sprawdzić, czy taki ekstrakt szybko się psuje. Zastanawiam się, czy by go nie utrwalić alkoholem — w takim stężeniu nie będzie stanowił żadnego zagrożenia dla ryb.
Literatura
Greven, H., Flasbeck, T., Passia, D. (2006) Axillary glands in the armoured catfish Corydoras aeneus (Callichthyidae, Siluriformes). Verhandlungen der Gesellschaft für Ichthyologie, Band 5, 65-69
Kiehl, E., Rieger, C., Greven, H. (2006) Axillary gland secretions contribute to the stress-induced discharge of a bactericidal substance in Corydoras sterbai (Callichthyidae, Silurifomes). Verhandlungen der Gesellschaft für Ichthyologie, Band 5, 111-115
Wright, J.J. (2009) Diversity, phylogenetic distribution, and origins of venomous catfishes. BMC Evol Biol 9, 282. doi: 10.1186/1471-2148-9-282
Militz, Thane A., Southgate, Paul C., Carton, A. Guy, Hutson, Kate S. (2013) Dietary Supplementation of Garlic (Allium sativum) to Prevent Monogenean Infection in Aquaculture, Aquaculture (2013), doi: 10.1016/j.aquaculture.2013.05.027
Barrington, K. (2018) Self-poisoning: a damaging defense mechanism, [online] https://www.ratemyfishtank.com/blog/sel ... -mechanism
Hamade, S. (2020) The Reversal of Self-Poisoning in Bronze and Albino Corydoras. J Mar Biol Oceanogr 9, 2.
W załączniku zdjęcia pochodzące z publikacji Kiehl i in. (2006). Przy okazji widać, czemu hobby nie całkiem idzie w parze z nauką (nie mam na szczęście takich dylematów w mojej dyscyplinie). Autorzy kupili po prostu kilka kirysków w sklepie, poczekali na biały śluz w worku, żeby mieć do badań, a rybki pokroili, co widać na ostatnim zdjęciu (1. kirysek Sterby, 2. położenie gruczołu, 3. gruczoł odsłonięty — skalpelem).